Post: #36
JA ŻYD, TAKI JAK JEZUS
że jestem Żydem, dowiedziałem się, gdy miałem 35 lat, od 12 lat będąc katolickim księdzem. Cała moja wcześniejsza edukacja religijna opierała się na tym, że Żydzi zamordowali Pana Jezusa, że Pan Bóg odrzucił Żydów i że chrześcijanie są tymi, którzy Żydów zastąpili. Bycie Żydem to był dla mnie jeden wielki koszmar - mówi ks. Romuald Jakub Weksler-Waszkinel.
Ks. Romuald Jakub Weksler-Waszkinel jest doktorem filozofii, emerytowanym pracownikiem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, specjalizuje się w antropologii filozoficznej, metafizyce. Jest członkiem Polskiego Towarzystwa Filozoficznego i Polskiego Towarzystwa Studiów Żydowskich, członkiem-założycielem B’nai B’rith Polska, reaktywowanego w 2007 roku, aktywnym uczestnikiem dialogu chrześcijańsko-żydowskiego. Od 2009 roku mieszka w Izraelu, pracuje w Instytucie Yad Vashem jako archiwista. Jako emeryt w dalszym ciągu jest księdzem diecezji warmińskiej.
Bogdan Białek: – Było Ci dane narodzić się dwa razy. Wielu ludzi o tym marzy...
Romuald Jakub Weksler-Waszkinel: – Właściwie mam nawet trzy daty urodzenia, choć tak naprawdę nie jest pewne, kiedy przyszedłem na świat... Jako dziecko byłem przekonany, że urodziłem się 25 marca 1943 roku. Kiedy jednak poszedłem do pierwszej klasy, pani przeczytała z listy: Romuald Waszkinel, urodzony 28 lutego 1943. Zaprotestowałem, powiedziałem, że to pomyłka. A ona spytała: „A skąd ty wiesz?”. Jak to skąd? Przecież w mojej metryce zapisano 25 marca 1943 roku, rodzice tak mówili. Wieczorem przy kolacji powiedziałem tatusiowi – on był w domu alfą i omegą – że pani w szkole nie wie, kiedy się urodziłem. A tatuś: „A ty wiesz?”. „Pewnie” – odpowiedziałem. A mój mądry ojciec: „Nikt nie wie, bo to była wojna”. Otworzyłem ze zdziwienia gębę... Byłem jeszcze za głupi, żeby zapytać: tatuś, to ty nie wiesz, kiedy ci się syn urodził? A kiedy byłem już wystarczająco mądry, to ojca nie było. Zmarł, gdy ja zacząłem uczyć się w seminarium duchownym – nie mógł tego przeżyć. Dostał zawału serca, gdy wypełniłem słowa mojej żydowskiej matki.
Drugie narodziny to moment, kiedy dowiedziałeś się, że jesteś Żydem.
– Miałem wtedy 35 lat, od dwunastu lat byłem katolickim księdzem. 23 lutego 1978 roku. Dzień moich drugich narodzin. Bardzo długo, za długo nie miałem pojęcia o moich korzeniach. Ale to nie jest oskarżenie pod adresem moich polskich rodziców. Absolutnie nie. To, że nie powiedziano mi o mojej przeszłości, wynikało z całego splotu rozmaitych okoliczności. A kiedy wreszcie mama powiedziała mi, że jestem Żydem, zadrżałem...
Dlaczego?
– Bo przez lata bałem się być Żydem. To pewnie po części pokłosie dziecięcej katechezy. Z całej mojej edukacji religijnej wynikało, że to Żydzi zamordowali Pana Jezusa, że Pan Bóg ich odrzucił i że chrześcijanie są tymi, którzy zastąpili Żydów jako wybrańcy Boga. W tym świetle bycie Żydem było jednym wielkim koszmarem. Bardzo się bałem, nie chciałem tego. Nie chciałem być jednym z tych, którzy atakowali Pana Jezusa.
Już jako dziecko odczuwałem wielką więź z Nim. Nad moim łóżkiem wisiał obraz Jezusa i mój tata często mówił do mnie: „To jest twój Żyd”. Nie wiedziałem, co on plecie, dlaczego mówi „Żyd”. Ale odczuwałem to bardzo osobiście, jako coś bardzo bliskiego. On, Jezus, jest ze mną – myślałem. Nawet jeśli coś idzie nie tak, to on jest ze mną. I rzeczywiście tak było. Przekonałem się o tym po latach, kiedy dowiedziałem się, jak wyglądał moment, gdy moja rodzona matka przekazała mnie mojej polskiej mamie. Moja rodzona matka powiedziała wtedy: „Pani jest chrześcijanką, pani wierzy w Jezusa, a przecież on był Żydem. Niech pani to dziecko ratuje w imię Żyda, w którego pani wierzy”.
Rodzice nigdy wcześniej nie wspomnieli Ci o żydowskim pochodzeniu? Nie miałeś żadnych sygnałów?
– Zdarzały się. W szkole podstawowej dzieci często pytały mnie, do kogo jestem podobny. I, bez żadnej złośliwości, odpowiadały sobie: „do Żyda”. Ja, tak różny od mamy i taty, z tym moim czarnym kręconym łbem, nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Wpatrywałem się w lustro, szukałem podobieństw do rodziców. Gdy tylko wydawało mi się, że je znalazłem, krzyczałem: „Mamo, zobacz, ja jestem podobny do tatusia, prawda?”. Zamiast odpowiedzi – cisza. Mama nigdy mnie nie oszukała. Nigdy. Choć przecież łatwiej było powiedzieć: no widzisz, przecież sam dostrzegasz, że jesteś podobny. Bardzo chciałem być podobny do taty. Pamiętam, jak kiedyś piłowaliśmy razem drzewo. Patrzyłem na swoją dłoń i porównywałem ją z dłonią taty. Nie było podobieństwa. Żadnego...
Niektórzy sąsiedzi, gdy słyszeli, jak zwracam się do ojca „tatuś”, „mój tatuś”, to na osobności zwracali mi uwagę: „Dlaczego mówisz na tego pana tatuś? To nie jest twój tatuś”. Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć, jak reagować. Nie odpowiadałem, bo było mi wstyd. Nie wspominałem o tym ani ojcu, ani mamie. Najwyżej gdzieś w kącie sobie popłakałem. No bo jakim prawem, dlaczego ktoś tak mówił? Przecież oni mnie kochają, dlaczego niby to nie moi rodzice? Dlaczego nie wolno mi mówić do kogoś, kto mnie kocha: „mój tatuś”? Później, kiedy byłem trochę starszy, ukułem sobie taką teorię, że najprawdopodobniej moja mama w czasie wojny została zgwałcona i ja jestem tego owocem. Zgodziłem się w sobie na to, że tata nie jest moim tatą, ale mama na pewno jest moją mamą.
Pewna zmiana w Twoim stosunku do Żydów dokonała się, gdy byłeś w seminarium.
– To się zaczęło tuż przed moimi święceniami kapłańskimi, kiedy byłem diakonem. Ogłasza się wtedy zapowiedzi w parafii, tak jak przed ślubem. Wiernych informuje się, że taki a taki człowiek ma przyjąć święcenia, i poucza, że gdyby ktokolwiek znał jakiekolwiek przeszkody, to powinien donieść o tym proboszczowi. Byłem spokojny, nie miałem niczego na sumieniu, aż tu nagle ksiądz rektor bardzo poważnie informuje mnie, że są wątpliwości co do tego, czy ja jestem ochrzczony... No a kto może być nieochrzczony? Żyd! – od razu odezwał się we mnie ten „dzwoneczek”. W pełnej emocji rozmowie powiedziałem rektorowi, że jeżeli jest jakakolwiek wątpliwość co do mojego chrztu, to ja stanowczo proszę, aby to ujawnić. Okazało się, że to tylko plotki, które od zawsze krążyły wokół mnie – bo taki niepodobny do rodziców, bo tak dobrze się uczy... więc pewnie Żyd. Takie głupoty, ale biskup naciskał: „Nie ma dymu bez ognia”. Chciał, bym przyjął chrzest warunkowy. Sprzeciwiłem się, powiedziałem, że przecież ja też mogę wyjść z jego gabinetu i naopowiadać na jego temat niestworzonych rzeczy, a potem twierdzić, że „nie ma dymu...”. Wypędził mnie z gabinetu. A sprawę zamknęły zeznania, jakie złożyła moja matka chrzestna.
Jednak pojawiły się wątpliwości. A może coś jest na rzeczy? O ile w szkole podstawowej i średniej bałem się Żydów, nie chciałem być Żydem, o tyle w seminarium moje nastawienie zmieniło się. W tej zmianie ogromny był wpływ lektury Pisma Świętego. Pochodziłem z biednej rodziny, nie miałem własnej Biblii. Dopiero w seminarium poznałem Stary i Nowy Testament i przekonałem się, że to, co najpiękniejsze w dziejach zbawienia, jest żydowskie. Uzmysłowiłem sobie, że w Wieczerniku, w którym sprawowano pierwszą eucharystię, nie było nikogo prócz Żydów! Pomyślałem, że wspaniale byłoby, gdybym i ja był Żydem.
Dwanaście lat później dowiedziałeś się, że nim jesteś. Czy to zmieniło Twoją tożsamość chrześcijańską? Twój stosunek do Jezusa?
– Tak... Trzeba było tych 12 lat kapłaństwa – każdy rok na jednego apostoła – żeby usłyszeć od mojej polskiej mamy: „jesteś Żydem. Miałeś wspaniałych rodziców, byli Żydami, zostali zamordowani, ja tylko ratowałam ciebie od śmierci...”.
Tak, sporo się zmieniło. Najpierw poczułem się tak, jakbym znalazł się na pustyni. Sam, samiutki, zupełnie samotny. To trwało dość długo, długo też nie potrafiłem innym opowiedzieć, co się wtedy ze mną działo. Na pewno bardzo zaczęło mi doskwierać to, jak przed Soborem Watykańskim II, przed naukami Jana Pawła II, antagonizowano Żydów i chrześcijan. Zacząłem też na nowo odkrywać Pismo Święte. Z perspektywy Żyda – Żyd Jezus stał się mi jeszcze bliższy. Podobnie apostołowie. A Pismo Święte stało się dla mnie księgą intymną, bardzo osobistą. Objawieniem było dla mnie zdanie, które wypowiada Jezus w Ewangelii św. Jana (J, 10, 17–18): „Dlatego miłuje Mnie Ojciec, bo Ja życie moje oddaję, aby je potem znów odzyskać. Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać”. To była dla mnie rewelacja. Runęło w końcu to wywołujące winę przekonanie, że to Żydzi zamordowali Pana Jezusa.
Zacząłeś też odkrywać swoją przeszłość.
– Od polskiej mamy dowiedziałem się, że mój biologiczny ojciec był krawcem w małym miasteczku gdzieś we wschodniej Polsce. Niemcy weszli tam w 1941 roku i wymordowali niemal wszystkich Żydów. Zostawiali nielicznych, najbardziej im przydatnych. Mój ojciec był najlepszym krawcem w miasteczku, więc póki co zostawili go przy życiu – z całą rodziną. Moja polska mama wiedziała, że miałem brata Samuela i... że mam oczy mamy.
Początkowo to było wszystko, co wiedziałem. Cała moja historia. Jak na tej podstawie znaleźć kogokolwiek, gdzie szukać? Tym bardziej że początkowo bałem się opowiadać innym o moich korzeniach. Postanowiłem napisać list do Jana Pawła II. Znalazłem ku temu dwa powody. Po pierwsze to, że on jest na miejscu Piotra, jest następcą Żyda, a ja też jestem Żydem. A drugi powód był taki, że on jest wspaniałym Polakiem, a ja zawdzięczam moje życie wspaniałej polskiej rodzinie. W liście opisałem swoją sytuację, napisałem też, że jeżeli nie odnajdę śladów po swoich przodkach, to całym swoim życiem będę okazywał miłość do Izraela, do każdego napotkanego Żyda, nie mówiąc nikomu, że jestem jednym z nich. A jeżeli znajdę rodzinę, to nie będę utrzymywał tajemnicy. Papież odpisał mi – zaczynając od słów „Kochany Bracie” – że będzie się modlił, by moje marzenia się spełniły. I one rzeczywiście się spełniły! To wygląda na cud... Mam dziś rodzinę i ze strony ojca, i ze strony mamy. Mam zdjęcia babci i dziadka. Jestem, jak to mówią hebrajczycy, ish shalem – człowiek kompletny. Romulad Jakub Weksler-Waszkinel. Pierwsze imię jest z chrztu, Jakub miał na imię mój biologiczny ojciec, Weksler to jego nazwisko. Waszkinel – nazwisko z polskiego domu.
Człowiek kompletny – Romuald Jakub Weksler-Waszkinel – osiadł ostatecznie na ziemi przodków. Jak to się stało, że dotarłeś do Erec Izrael – Ziemi Obiecanej, Ziemi Świętej...
– Miałem 64 lata, został mi rok do emerytury. Złożyłem wtedy podanie, w którym zrzekłem się pracy na uniwersytecie. Tak naprawdę nie chciałem iść na emeryturę, sądziłem, że dziekan zareaguje i powie: „Oszalałeś? My chcemy twojej habilitacji, a nie twojego odejścia”. A dziekan się pod tym podpisał bez pytania... Wyszedłem na korytarz i rozpłakałem się. Nie poradziłem sobie z kontekstem bliższym, dalszym. Po prostu znów poczułem się sam i samotny. Wyjechałem do Izraela. Sądziłem, że pouczę się języka i wrócę, a jestem tam już czwarty rok.
Kiedy dostałem tzw. pobyt na wizę długoletnią, m.in. dzięki bardzo życzliwej pomocy głównego rabina Polski Michaela Schudricha, pojechałem do religijnego kibucu. Tam była nauka języka hebrajskiego, ale nie chodziło tylko o to. W takim kibucu judaizm nie jest czymś doczepionym do życia – jest życiem tego kibucu. A ja chciałem judaizm poznać. Sprawiły to m.in. nauki Jana Pawła II. On mówił: kto spotyka Jezusa, ten spotyka judaizm. Ja miałem wątpliwości czy spotkałem Jezusa, czy mój Jezus jest prawdziwy. Nie znałem wiary Jezusa, więc chciałem znaleźć się w środowisku takim, w jakim on wyrastał. Chciałem przeżyć święta religijne, całą rzeczywistość ludzi wierzących. Na początku było mi trudno. Żydzi nie bardzo mnie chcieli – bo w końcu co robi katolicki ksiądz w religijnym kibucu? „Czego ty od nas chcesz?”, zastanawiali się. A ja jeszcze co niedzielę zamarzyłem wyjeżdżać do Tyberiady na mszę świętą... Więc oni w końcu mówią: „Słuchaj, albo chcesz być z nami, albo chcesz jeździć na msze – zdecyduj się”.
Rzeczywistość takiego kibucu można wyrazić benedyktyńską maksymą „módl się i pracuj”. Tam wszyscy pracują, niezależnie od wieku. Ja też pracowałem, na miarę moich sił i możliwości. Uczyłem się języka i pracowałem. I modliłem się razem z nimi. Rano, w południe, wieczorem, we wszystkie święta. A że cały czas byłem księdzem, więc odprawiałem też mszę świętą. Miałem pokój, nikt tam mnie nie podglądał, a jak się ma wino i macę, to i mszę świętą można odprawiać. Pobyt tam był wspaniały. Z tamtego roku pochodzą najpiękniejsze wspomnienia w moim życiu.
Teraz mieszkasz w Jerozolimie, pracujesz w instytucie upamiętniającym Holocaust.
– W Jerozolimie wynajmuję jakiś kąt, mam taką swoją stajenkę – dosłownie, bo mieszkam w piwnicy. Pracuję w instytucie Yad Vashem, w archiwum. Ja, dziecko uratowane z Zagłady, ja, który do 1968 roku nie miałem pojęcia, że była Zagłada, teraz praktycznie każdego dnia czytam świadectwa uratowanych Żydów. To bywa bardzo trudne – czasem przerywam, płaczę. Bo jak inaczej można znieść świadomość, że każdy dorosły Żyd był skazany na śmierć, ale życie dziecka nie miało nawet takiej wartości... Dzieci rozbijano o mur, rozrywano na oczach matek, wrzucano do ognia, bo szkoda było na nie kul.
Czytam tego rodzaju świadectwa. Porządkuję je i przygotowuję do digitalizacji. One są potem udostępniane wszystkim chętnym w formie elektronicznej. Jestem takim strażnikiem pamięci o Żydach, również o Żydach polskich.
Co dla Ciebie znaczy być Żydem?
– Jestem Żydem i jestem z tego bardzo dumny. Czasem jestem może nawet zarozumiałym Żydem... Może dlatego, że bardzo długo nie wiedziałem, że nim jestem. Wszystko, co przeżyłem, co mnie spotkało, układa się dla mnie w jeden wielki wykrzyknik: jesteś Żydem! Żydem od Jezusa, ale przecież Żydem. Nie Polakiem – choć wiele we mnie Polski i nikt jej ze mnie nie wyrwie – ale polskim Żydem. Nie wiem, czy to wystarczy za odpowiedź. Dla mnie wszystko się układa w jedną całość. Polski Żyd, Kościół, Polska, świat, historia. I ja w tę historię tak wpisany, dziękuję Bogu, że żyję, że jestem.
http://www.charaktery.eu/artykuly/Psychologia-dla-Ciebie/1388/Ja-%C5%BByd-taki-jak-Jezus/
że jestem Żydem, dowiedziałem się, gdy miałem 35 lat, od 12 lat będąc katolickim księdzem. Cała moja wcześniejsza edukacja religijna opierała się na tym, że Żydzi zamordowali Pana Jezusa, że Pan Bóg odrzucił Żydów i że chrześcijanie są tymi, którzy Żydów zastąpili. Bycie Żydem to był dla mnie jeden wielki koszmar - mówi ks. Romuald Jakub Weksler-Waszkinel.
Ks. Romuald Jakub Weksler-Waszkinel jest doktorem filozofii, emerytowanym pracownikiem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, specjalizuje się w antropologii filozoficznej, metafizyce. Jest członkiem Polskiego Towarzystwa Filozoficznego i Polskiego Towarzystwa Studiów Żydowskich, członkiem-założycielem B’nai B’rith Polska, reaktywowanego w 2007 roku, aktywnym uczestnikiem dialogu chrześcijańsko-żydowskiego. Od 2009 roku mieszka w Izraelu, pracuje w Instytucie Yad Vashem jako archiwista. Jako emeryt w dalszym ciągu jest księdzem diecezji warmińskiej.
Bogdan Białek: – Było Ci dane narodzić się dwa razy. Wielu ludzi o tym marzy...
Romuald Jakub Weksler-Waszkinel: – Właściwie mam nawet trzy daty urodzenia, choć tak naprawdę nie jest pewne, kiedy przyszedłem na świat... Jako dziecko byłem przekonany, że urodziłem się 25 marca 1943 roku. Kiedy jednak poszedłem do pierwszej klasy, pani przeczytała z listy: Romuald Waszkinel, urodzony 28 lutego 1943. Zaprotestowałem, powiedziałem, że to pomyłka. A ona spytała: „A skąd ty wiesz?”. Jak to skąd? Przecież w mojej metryce zapisano 25 marca 1943 roku, rodzice tak mówili. Wieczorem przy kolacji powiedziałem tatusiowi – on był w domu alfą i omegą – że pani w szkole nie wie, kiedy się urodziłem. A tatuś: „A ty wiesz?”. „Pewnie” – odpowiedziałem. A mój mądry ojciec: „Nikt nie wie, bo to była wojna”. Otworzyłem ze zdziwienia gębę... Byłem jeszcze za głupi, żeby zapytać: tatuś, to ty nie wiesz, kiedy ci się syn urodził? A kiedy byłem już wystarczająco mądry, to ojca nie było. Zmarł, gdy ja zacząłem uczyć się w seminarium duchownym – nie mógł tego przeżyć. Dostał zawału serca, gdy wypełniłem słowa mojej żydowskiej matki.
Drugie narodziny to moment, kiedy dowiedziałeś się, że jesteś Żydem.
– Miałem wtedy 35 lat, od dwunastu lat byłem katolickim księdzem. 23 lutego 1978 roku. Dzień moich drugich narodzin. Bardzo długo, za długo nie miałem pojęcia o moich korzeniach. Ale to nie jest oskarżenie pod adresem moich polskich rodziców. Absolutnie nie. To, że nie powiedziano mi o mojej przeszłości, wynikało z całego splotu rozmaitych okoliczności. A kiedy wreszcie mama powiedziała mi, że jestem Żydem, zadrżałem...
Dlaczego?
– Bo przez lata bałem się być Żydem. To pewnie po części pokłosie dziecięcej katechezy. Z całej mojej edukacji religijnej wynikało, że to Żydzi zamordowali Pana Jezusa, że Pan Bóg ich odrzucił i że chrześcijanie są tymi, którzy zastąpili Żydów jako wybrańcy Boga. W tym świetle bycie Żydem było jednym wielkim koszmarem. Bardzo się bałem, nie chciałem tego. Nie chciałem być jednym z tych, którzy atakowali Pana Jezusa.
Już jako dziecko odczuwałem wielką więź z Nim. Nad moim łóżkiem wisiał obraz Jezusa i mój tata często mówił do mnie: „To jest twój Żyd”. Nie wiedziałem, co on plecie, dlaczego mówi „Żyd”. Ale odczuwałem to bardzo osobiście, jako coś bardzo bliskiego. On, Jezus, jest ze mną – myślałem. Nawet jeśli coś idzie nie tak, to on jest ze mną. I rzeczywiście tak było. Przekonałem się o tym po latach, kiedy dowiedziałem się, jak wyglądał moment, gdy moja rodzona matka przekazała mnie mojej polskiej mamie. Moja rodzona matka powiedziała wtedy: „Pani jest chrześcijanką, pani wierzy w Jezusa, a przecież on był Żydem. Niech pani to dziecko ratuje w imię Żyda, w którego pani wierzy”.
Rodzice nigdy wcześniej nie wspomnieli Ci o żydowskim pochodzeniu? Nie miałeś żadnych sygnałów?
– Zdarzały się. W szkole podstawowej dzieci często pytały mnie, do kogo jestem podobny. I, bez żadnej złośliwości, odpowiadały sobie: „do Żyda”. Ja, tak różny od mamy i taty, z tym moim czarnym kręconym łbem, nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Wpatrywałem się w lustro, szukałem podobieństw do rodziców. Gdy tylko wydawało mi się, że je znalazłem, krzyczałem: „Mamo, zobacz, ja jestem podobny do tatusia, prawda?”. Zamiast odpowiedzi – cisza. Mama nigdy mnie nie oszukała. Nigdy. Choć przecież łatwiej było powiedzieć: no widzisz, przecież sam dostrzegasz, że jesteś podobny. Bardzo chciałem być podobny do taty. Pamiętam, jak kiedyś piłowaliśmy razem drzewo. Patrzyłem na swoją dłoń i porównywałem ją z dłonią taty. Nie było podobieństwa. Żadnego...
Niektórzy sąsiedzi, gdy słyszeli, jak zwracam się do ojca „tatuś”, „mój tatuś”, to na osobności zwracali mi uwagę: „Dlaczego mówisz na tego pana tatuś? To nie jest twój tatuś”. Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć, jak reagować. Nie odpowiadałem, bo było mi wstyd. Nie wspominałem o tym ani ojcu, ani mamie. Najwyżej gdzieś w kącie sobie popłakałem. No bo jakim prawem, dlaczego ktoś tak mówił? Przecież oni mnie kochają, dlaczego niby to nie moi rodzice? Dlaczego nie wolno mi mówić do kogoś, kto mnie kocha: „mój tatuś”? Później, kiedy byłem trochę starszy, ukułem sobie taką teorię, że najprawdopodobniej moja mama w czasie wojny została zgwałcona i ja jestem tego owocem. Zgodziłem się w sobie na to, że tata nie jest moim tatą, ale mama na pewno jest moją mamą.
Pewna zmiana w Twoim stosunku do Żydów dokonała się, gdy byłeś w seminarium.
– To się zaczęło tuż przed moimi święceniami kapłańskimi, kiedy byłem diakonem. Ogłasza się wtedy zapowiedzi w parafii, tak jak przed ślubem. Wiernych informuje się, że taki a taki człowiek ma przyjąć święcenia, i poucza, że gdyby ktokolwiek znał jakiekolwiek przeszkody, to powinien donieść o tym proboszczowi. Byłem spokojny, nie miałem niczego na sumieniu, aż tu nagle ksiądz rektor bardzo poważnie informuje mnie, że są wątpliwości co do tego, czy ja jestem ochrzczony... No a kto może być nieochrzczony? Żyd! – od razu odezwał się we mnie ten „dzwoneczek”. W pełnej emocji rozmowie powiedziałem rektorowi, że jeżeli jest jakakolwiek wątpliwość co do mojego chrztu, to ja stanowczo proszę, aby to ujawnić. Okazało się, że to tylko plotki, które od zawsze krążyły wokół mnie – bo taki niepodobny do rodziców, bo tak dobrze się uczy... więc pewnie Żyd. Takie głupoty, ale biskup naciskał: „Nie ma dymu bez ognia”. Chciał, bym przyjął chrzest warunkowy. Sprzeciwiłem się, powiedziałem, że przecież ja też mogę wyjść z jego gabinetu i naopowiadać na jego temat niestworzonych rzeczy, a potem twierdzić, że „nie ma dymu...”. Wypędził mnie z gabinetu. A sprawę zamknęły zeznania, jakie złożyła moja matka chrzestna.
Jednak pojawiły się wątpliwości. A może coś jest na rzeczy? O ile w szkole podstawowej i średniej bałem się Żydów, nie chciałem być Żydem, o tyle w seminarium moje nastawienie zmieniło się. W tej zmianie ogromny był wpływ lektury Pisma Świętego. Pochodziłem z biednej rodziny, nie miałem własnej Biblii. Dopiero w seminarium poznałem Stary i Nowy Testament i przekonałem się, że to, co najpiękniejsze w dziejach zbawienia, jest żydowskie. Uzmysłowiłem sobie, że w Wieczerniku, w którym sprawowano pierwszą eucharystię, nie było nikogo prócz Żydów! Pomyślałem, że wspaniale byłoby, gdybym i ja był Żydem.
Dwanaście lat później dowiedziałeś się, że nim jesteś. Czy to zmieniło Twoją tożsamość chrześcijańską? Twój stosunek do Jezusa?
– Tak... Trzeba było tych 12 lat kapłaństwa – każdy rok na jednego apostoła – żeby usłyszeć od mojej polskiej mamy: „jesteś Żydem. Miałeś wspaniałych rodziców, byli Żydami, zostali zamordowani, ja tylko ratowałam ciebie od śmierci...”.
Tak, sporo się zmieniło. Najpierw poczułem się tak, jakbym znalazł się na pustyni. Sam, samiutki, zupełnie samotny. To trwało dość długo, długo też nie potrafiłem innym opowiedzieć, co się wtedy ze mną działo. Na pewno bardzo zaczęło mi doskwierać to, jak przed Soborem Watykańskim II, przed naukami Jana Pawła II, antagonizowano Żydów i chrześcijan. Zacząłem też na nowo odkrywać Pismo Święte. Z perspektywy Żyda – Żyd Jezus stał się mi jeszcze bliższy. Podobnie apostołowie. A Pismo Święte stało się dla mnie księgą intymną, bardzo osobistą. Objawieniem było dla mnie zdanie, które wypowiada Jezus w Ewangelii św. Jana (J, 10, 17–18): „Dlatego miłuje Mnie Ojciec, bo Ja życie moje oddaję, aby je potem znów odzyskać. Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać”. To była dla mnie rewelacja. Runęło w końcu to wywołujące winę przekonanie, że to Żydzi zamordowali Pana Jezusa.
Zacząłeś też odkrywać swoją przeszłość.
– Od polskiej mamy dowiedziałem się, że mój biologiczny ojciec był krawcem w małym miasteczku gdzieś we wschodniej Polsce. Niemcy weszli tam w 1941 roku i wymordowali niemal wszystkich Żydów. Zostawiali nielicznych, najbardziej im przydatnych. Mój ojciec był najlepszym krawcem w miasteczku, więc póki co zostawili go przy życiu – z całą rodziną. Moja polska mama wiedziała, że miałem brata Samuela i... że mam oczy mamy.
Początkowo to było wszystko, co wiedziałem. Cała moja historia. Jak na tej podstawie znaleźć kogokolwiek, gdzie szukać? Tym bardziej że początkowo bałem się opowiadać innym o moich korzeniach. Postanowiłem napisać list do Jana Pawła II. Znalazłem ku temu dwa powody. Po pierwsze to, że on jest na miejscu Piotra, jest następcą Żyda, a ja też jestem Żydem. A drugi powód był taki, że on jest wspaniałym Polakiem, a ja zawdzięczam moje życie wspaniałej polskiej rodzinie. W liście opisałem swoją sytuację, napisałem też, że jeżeli nie odnajdę śladów po swoich przodkach, to całym swoim życiem będę okazywał miłość do Izraela, do każdego napotkanego Żyda, nie mówiąc nikomu, że jestem jednym z nich. A jeżeli znajdę rodzinę, to nie będę utrzymywał tajemnicy. Papież odpisał mi – zaczynając od słów „Kochany Bracie” – że będzie się modlił, by moje marzenia się spełniły. I one rzeczywiście się spełniły! To wygląda na cud... Mam dziś rodzinę i ze strony ojca, i ze strony mamy. Mam zdjęcia babci i dziadka. Jestem, jak to mówią hebrajczycy, ish shalem – człowiek kompletny. Romulad Jakub Weksler-Waszkinel. Pierwsze imię jest z chrztu, Jakub miał na imię mój biologiczny ojciec, Weksler to jego nazwisko. Waszkinel – nazwisko z polskiego domu.
Człowiek kompletny – Romuald Jakub Weksler-Waszkinel – osiadł ostatecznie na ziemi przodków. Jak to się stało, że dotarłeś do Erec Izrael – Ziemi Obiecanej, Ziemi Świętej...
– Miałem 64 lata, został mi rok do emerytury. Złożyłem wtedy podanie, w którym zrzekłem się pracy na uniwersytecie. Tak naprawdę nie chciałem iść na emeryturę, sądziłem, że dziekan zareaguje i powie: „Oszalałeś? My chcemy twojej habilitacji, a nie twojego odejścia”. A dziekan się pod tym podpisał bez pytania... Wyszedłem na korytarz i rozpłakałem się. Nie poradziłem sobie z kontekstem bliższym, dalszym. Po prostu znów poczułem się sam i samotny. Wyjechałem do Izraela. Sądziłem, że pouczę się języka i wrócę, a jestem tam już czwarty rok.
Kiedy dostałem tzw. pobyt na wizę długoletnią, m.in. dzięki bardzo życzliwej pomocy głównego rabina Polski Michaela Schudricha, pojechałem do religijnego kibucu. Tam była nauka języka hebrajskiego, ale nie chodziło tylko o to. W takim kibucu judaizm nie jest czymś doczepionym do życia – jest życiem tego kibucu. A ja chciałem judaizm poznać. Sprawiły to m.in. nauki Jana Pawła II. On mówił: kto spotyka Jezusa, ten spotyka judaizm. Ja miałem wątpliwości czy spotkałem Jezusa, czy mój Jezus jest prawdziwy. Nie znałem wiary Jezusa, więc chciałem znaleźć się w środowisku takim, w jakim on wyrastał. Chciałem przeżyć święta religijne, całą rzeczywistość ludzi wierzących. Na początku było mi trudno. Żydzi nie bardzo mnie chcieli – bo w końcu co robi katolicki ksiądz w religijnym kibucu? „Czego ty od nas chcesz?”, zastanawiali się. A ja jeszcze co niedzielę zamarzyłem wyjeżdżać do Tyberiady na mszę świętą... Więc oni w końcu mówią: „Słuchaj, albo chcesz być z nami, albo chcesz jeździć na msze – zdecyduj się”.
Rzeczywistość takiego kibucu można wyrazić benedyktyńską maksymą „módl się i pracuj”. Tam wszyscy pracują, niezależnie od wieku. Ja też pracowałem, na miarę moich sił i możliwości. Uczyłem się języka i pracowałem. I modliłem się razem z nimi. Rano, w południe, wieczorem, we wszystkie święta. A że cały czas byłem księdzem, więc odprawiałem też mszę świętą. Miałem pokój, nikt tam mnie nie podglądał, a jak się ma wino i macę, to i mszę świętą można odprawiać. Pobyt tam był wspaniały. Z tamtego roku pochodzą najpiękniejsze wspomnienia w moim życiu.
Teraz mieszkasz w Jerozolimie, pracujesz w instytucie upamiętniającym Holocaust.
– W Jerozolimie wynajmuję jakiś kąt, mam taką swoją stajenkę – dosłownie, bo mieszkam w piwnicy. Pracuję w instytucie Yad Vashem, w archiwum. Ja, dziecko uratowane z Zagłady, ja, który do 1968 roku nie miałem pojęcia, że była Zagłada, teraz praktycznie każdego dnia czytam świadectwa uratowanych Żydów. To bywa bardzo trudne – czasem przerywam, płaczę. Bo jak inaczej można znieść świadomość, że każdy dorosły Żyd był skazany na śmierć, ale życie dziecka nie miało nawet takiej wartości... Dzieci rozbijano o mur, rozrywano na oczach matek, wrzucano do ognia, bo szkoda było na nie kul.
Czytam tego rodzaju świadectwa. Porządkuję je i przygotowuję do digitalizacji. One są potem udostępniane wszystkim chętnym w formie elektronicznej. Jestem takim strażnikiem pamięci o Żydach, również o Żydach polskich.
Co dla Ciebie znaczy być Żydem?
– Jestem Żydem i jestem z tego bardzo dumny. Czasem jestem może nawet zarozumiałym Żydem... Może dlatego, że bardzo długo nie wiedziałem, że nim jestem. Wszystko, co przeżyłem, co mnie spotkało, układa się dla mnie w jeden wielki wykrzyknik: jesteś Żydem! Żydem od Jezusa, ale przecież Żydem. Nie Polakiem – choć wiele we mnie Polski i nikt jej ze mnie nie wyrwie – ale polskim Żydem. Nie wiem, czy to wystarczy za odpowiedź. Dla mnie wszystko się układa w jedną całość. Polski Żyd, Kościół, Polska, świat, historia. I ja w tę historię tak wpisany, dziękuję Bogu, że żyję, że jestem.
http://www.charaktery.eu/artykuly/Psychologia-dla-Ciebie/1388/Ja-%C5%BByd-taki-jak-Jezus/
![[Obrazek: 7c36882287cdcf74.jpg]](http://images65.fotosik.pl/449/7c36882287cdcf74.jpg)
Madry wie co mowi, glupi mowi co wie.