Post: #199
Unka, jako dziecko też płakałem nad każdym zabitym karpiem, ale jadłem.
Kiedyś nastąpił ten moment, że i ja musiałem karpia walnąć młotkiem i go wypatroszyć.
Nie miałem z tym problemu, bo już wcześniej na wakacjach na Mazurach oprawiałem inne rybki i raki.
Na Mazurach rybki szły na patelnie, raki do garnka i każdy posiłek z tych zwierzątek, był niebem dla podniebienia i ulgą dla portfela. Mam kolegę w pracy, który wędkuje, kiedy złowi więcej dzieli się ze mną. On daje mi ryby, ja daję mu wino do ryb.
Obie strony są zadowolone.
Kiedyś nastąpił ten moment, że i ja musiałem karpia walnąć młotkiem i go wypatroszyć.
Nie miałem z tym problemu, bo już wcześniej na wakacjach na Mazurach oprawiałem inne rybki i raki.
Na Mazurach rybki szły na patelnie, raki do garnka i każdy posiłek z tych zwierzątek, był niebem dla podniebienia i ulgą dla portfela. Mam kolegę w pracy, który wędkuje, kiedy złowi więcej dzieli się ze mną. On daje mi ryby, ja daję mu wino do ryb.
Obie strony są zadowolone.
